Carte Blanche (reżyseria i scenariusz Jacek Lusiński) to film, który MIAŁ BYĆ zgrabnie uszyty na wzór schematów wywodzących się od Franka Daniela, a który znamy ze wszystkich (powtórzę, bo może ktoś nie dostrzegł – WSZYSTKICH) hollywoodzkich filmów.
Jednak gdyby praktyka była tak samo prosta jak teoria, to każdy robiłby film odnoszący sukcesy.
A wszyscy wiemy, że tak nie jest…
Carte Blanche trzyma w ryzach inspirująca historia oparta na biografii Macieja Białka, nauczyciela historii który zaczął tracić wzrok i ukrywał przed przełożonymi swój stan zdrowia. Jednozdaniowe streszczenie filmu już zdaje się porywać tłumy, bo przecież nie mogłoby nie porwać. Podpisuję się pod tym – jest niezwykłe, zaskakujące i intrygujące.
Szkoda, że film taki nie jest.
Pierwszą porażką jest scenariusz, który moim zdaniem ma w sobie wiele niedociągnięć. Owszem – dzięki niemu lubimy bohatera i trwamy w empatii do niego przez cały seans. Jednak na tej samej emocji nie da się ugrać dwóch godzin, bo do tego przez ekran zdają się przesuwać postacie – zombie. Jakaś nauczycielka – kochanka (Urszula Grabowska), jakaś matka (spoiler alert – umiera w ciągu pierwszych minut), jakiś przyjaciel (bardzo przyjemna rola Arkadiusza Jakubika), jacyś uczniowie… (choć prawdą jest – dość zgrabnie zdają się być przekopiowani z amerykańskiego highschoola).
Na szczęście w miarę wiarygodny jest w tej ferajnie Andrzej Chyra czyli Kacper – stary kawaler, podpatrujący gwiazdy historyk z pasją.
Drugą porażką jest praca kamery. Zdaję sobie sprawę, że wybory i decyzje autora zdjęć (Witolda Płóciennika) są świadome (mam nadzieję) i miały nam przybliżyć stan Kacpra, który coraz gorzej widzi w ciemności, którego rażą jaskrawe światła i którego pole widzenia stopniowo się zawęża… Decyzja o kamerze z ręki moim zdaniem nie była najtrafniejsza. Na dodatek w niektórych scenach kontrplany zdają się być dogrywane na kolanie. Albo mam fobię, albo miałam wrażenie że światło było kompletnie inne niż we wcześniej sklejonych kadrach…
Nie, nie zrozumcie mnie źle – film katastrofą nie jest. Pozostawia niedosyt, rażą w nim (może tylko mnie?) niedociągnięcia… Owszem – pozytywnie hipnotyzują niebieskie oczy Andrzeja Chyry (zabieg który zapewne miał podziałać silnie na przedstawicielki płci żeńskiej… i jak mniemam podziałał!), podobnie jak scena na plaży z Urszulą Grabowską. To jednak za mało, szczególnie kiedy tautologia zdaje się być specjalnością tego filmu. Poza tym, że w każdą możliwą sytuację jest nam wciskany Lublin z napisem Lublin, nowe autobusy, starówka i zdjęcia miasta nocą (ej, wymądrzę się ale – po co bez przerwy wybijać emocjonalnie biednego widza z opowiadania filmowego przebitkami (plugawe słowo) miasta kiedy należy właśnie iść na fali poprzedniej sceny i poprowadzić biedaka w ku kolejnemu zaskakującemu i nieuchronnemu?) to od połowy filmu mam wrażenie, że reżyser non stop gra w jedną nutę – wywołania niepokoju o to czy główny bohater zostanie zdemaskowany czy nie…
Za mało panie Lusiński.
Carte Blanche to intrygujący polski film o życiu wspaniałego człowieka. Polecam -> http://carteblanche.nd.pl
PolubieniePolubienie