Quentin Jacobsen (Nat Wolff, którego możemy kojarzyć z fajnej roli w Stuck in love albo z kilku scen w Gwiazd naszych wina) to typowo Greenowska postać płci męskiej – młody chłopak, który żyje nie żyjąc. Zaplanował sobie już resztkę swojej egzystencji – będą studia medyczne (specjalizacja z onkologii), ślub przed trzydziestką i dzieci. Margo Roth Spiegelman (Cara Delevinge) jego przyjaciółka z dzieciństwa również zdaje sobie sprawę, że powinna wpisać się w ten schemat przyszłego życia. Jednak za nic nie ma na to ochoty.
Po szalonej nocnej eskapadzie z Quentinem, Margo znika bez wieści. Do końca liceum pozostaje im zaledwie kilka tygodni i chociaż dziewczyna uciekała już wcześniej z domu to tym razem Q. nie jest w stanie przejść wobec tego obojętnie. Odkrywa, że Margo (jak zawsze) pozostawiła po sobie ślady i wskazówki oraz, że za ich pomocą może ją odnaleźć i w końcu (ach) powiedzieć jej jak bardzo jest mu bliska.
Na szczęście, w odróżnieniu od poprzedniej (zeszłorocznej) ekranizacji powieści Greena – Gwiazd naszych wina dostajemy tym razem więcej zwyczajności. Nie ma tu wielkich dramatów, ogromnej miłości i płaczu. Jest za to przyjaźń, poświęcenie i zaufanie – rzeczy, które ścigają każdego z nas. Nastoletnie miłości też są ważne – nie muszą być ogromne abyśmy je zapamiętali. Wystarczy, że będą i zostawią po sobie wspomnienia.
Film ma swoje zabawne momenty, a aktorskie zespoły (między innymi chłopięcy team Wolff – Abrams – Smith) świetnie się razem zgrywają. Wtórują im trzy panie, ale zdecydowanie znikają w zestawieniu z męską obsadą. Cara Delevinge dostaje zbyt mało czasu ekranowego, a Jaz Sinclair (Angela) nie jesteśmy nawet w stanie poznać. Jedynie Halston Sage (która gra postać Lacey Pembert) jest dość blisko aby wyrównać szanse.
Papierowe miasta to również miła dla oka stylistyka. Dostajemy ładne, niczym z reklam, zdjęcia i miłą muzykę z pogranicza indie i rocka. Szkoda tylko, że czasami piosenki będą dyktowały nam co mamy czuć, a twórcy (m.in reżyser Jake Schreier) nie byli w stanie zrezygnować z pierwszoosobowej narracji z offu. Przegadane monologi sprawią, że możemy mieć odczucie pretensjonalności opowiadanej nam historii, ale mimo wszystko klimat filmu jest znacznie bliższy do klimatu jaki można uchwycić między zdaniami powieści Greena.
*Szukając Alaski ma zaplanowaną premierę na 2016 rok. Za scenariusz będzie odpowiedzialny (po raz trzeci jeśli chodzi o ekranizacje Greena) duet: Scott Neustadter i Michael H. Weber (zasłynęli filmem 500 dni miłości). A jak mówi plotka – za reżyserię ma zabrać się Sarah Polley (kanadyjka o której zrobiło się głośno przy detektywistycznym dokumencie o własnej rodzinie Historie rodzinne). A gdyby poczekali jeszcze kilka lat sama bym (kurka wodna…) wyreżyserowała ekranizację ulubionej powieści…
PS. Ponieważ ostatnio zdarza mi się skrobnąć dla http://film.com.pl to również tam możecie przeczytać o Papierowych miastach
Współcześni poszukiwacze „Papierowych miast”
Jak to bywa w marzeniach chłopięcych romantyków – wszystko zaczyna się od dziewczyny. Tajemniczej, odważnej, wparowującej nocną porą do pokoju i…
Nie da się ukryć, że film The Fault in Our Stars (czyli Gwiazd naszych wina) – produkcja, która na pierwszy rzut oka jest przeznaczona nastolatkom płci żeńskiej jako środek wywołujący potoki łez, pełna jest fabularnych klisz.
Bo przecież jest tu całkiem zwykła dziewczyna (o przeciętnej urodzie, z przeciętnej rodziny i mieszkająca w przeciętnym miasteczku) oraz całkiem zwykły chłopak (odrobinę zabawny fan powieści, gdzie zombie przybierają główne role). Oboje, całkiem zwyczajnie mają kilkanaście lat i całkiem zwyczajnie zakochują się w sobie przypadkowo wpadając na siebie na korytarzu (nie ma przypadków).
Nie mogę ukrywać, że losem tego filmu interesowałam się od dawna. Jest to adaptacja powieści Johna Greena – pisarza, którego książki skutecznie mnie prześladują odkąd w wieku 15 lat przeczytałam jego Szukając Alaski (moja relacja z tą książką to jest opowieść na inną powieść…). Gwiazd naszych wina jako książka może i nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia, aczkolwiek zostawiła coś w głowie.
Shailene Woodley, John Green, Ansel Elgort
Do tego Josh Boone (reżyser znany również ze Stuck in love), Scott Neustadter i Michael H. Weber (scenarzyści The Spectacular Now czy 500 Days of Summer). Trzy nazwiska i kilka tytułów filmów, które lubię. Uwielbiam styl 500 Days of Summer (było na filmowymKOCIE!), a Stuck in love (też BYŁO!) swego czasu kompletnie zamieszało mi w głowie…
I znowu John Green z odtwórcami głównych ról
I to by było chyba na tyle…
Nie mogę powiedzieć, że Gwiazd naszych wina jest kompletnym niewypałem – bo tak nie jest.
Ale nie mogę powiedzieć, że wyszłam z kina w zachwytach – bo tak również zdecydowanie nie jest. Wyszłam ogromnie zawiedziona. Może dlatego, że na długo przed premierą związałam się emocjonalnie z powieścią, autorem i innymi twórcami co sprawiło, że miałam naprawdę wygórowane oczekiwania.
Film jest poprawny – wyciska jedną (u mnie dokładnie dwie) łzę, ma chwytliwy soundtrack i bohaterów w których wcielają się aktorzy wyglądający jak każdy z nas. Znajdziemy tu ładniutką, skromniutką dziewczynkę Hazel Grace (Shailene Woodley) oraz zabawnego i przystojnego młodzieńca Augustusa (Ansel Elgort). Oboje są poprawni, może lekko nużący i typowi – brakuje im pewnego polotu i spontaniczności, ale są zdecydowanie prawdziwi.
Zdjęcia – nie uchylają nieba, podobnie jak reżyseria. Narracja poprowadzona przez Hazel Grace, nie jest zabiegiem odkrywającym nową rzeczywistość, ale możemy wziąć to wszystko za dobrą monetę – w końcu jakoś trzyma się całości, zrobionej według klasycznego podręcznika, książki jak najłatwiej nakręcić film.
I tak, ściska mnie trochę żałość, bo czuję że z The Fault in Our Stars można było wyciągnąć więcej. Nie odczułam w tym filmie klimatu, który sprawia że bez przerwy zakochuję się w powieściach Greena. Czuję, że te proste (nie prostackie, tylko proste), życiowe słowa wypowiadane przez doświadczonych przez los młodych ludzi mogłyby być zagrane lepiej, ograne lepiej, wykadrowane i zmontowane lepiej.
Nie chwyciły mnie, nie wycisnęły ze mnie potoku, tylko dwie łzy.