Szczerze – kompletnie im się nie dziwię, bo…
1.
Ciekawość.
Jared Leto grający transseksualistę…? Matthew McConaughey , którego postać nie ma nawet zamiaru być najprzystojniejszym na sali amantem…? Temat AIDS, zachwyt krytyków, nagrody, Oscary i szum medialny. Blogerzy pokroju filmowego KOTA również od dawna wspominają o filmie. Jeśli kino nie jest Ci obojętne, nie będziesz mógł przejść obok nie zerkając na Witaj w klubie.
2. Historia.
Dobra, wielowymiarowa historia podstawą filmu (tak, jest typowo Oscarowa, typowo Hollywoodzka… ale zostawmy to…). Mamy lata 80, w USA coraz więcej osób choruje na AIDS. Rozprzestrzeniający się wirus HIV jest plagą, ale i daje świetną możliwość koncernom farmaceutycznym do prowadzenia eksperymentalnych kuracji. Ron Woodroof, jak to często w życiu bywa, przez przypadek dowiaduje się o swojej chorobie. Najpierw wierzy ślepo w cudowny lek testowany w pobliskim szpitalu, ale po pewnym czasie staje się jego pierwszym przeciwnikiem.
Historię da się również streścić jako walkę biurokracji i farmakologii z wolą życia. Sztandarowym przykładem jest bohaterka – doktor Eve Saks (
Jennifer Garner
) która z konformistycznej lekarki przemienia się w jedną z popleczniczek działalności Rona.
3. Klub walczących o życie.
Co jest bardziej nośne od sytuacji granicznych przedstawionych w filmach? Co może najcelniej dotknąć nas do szpiku kości? Jak się okazuje, na przykładzie Woodroofa człowiek jest w stanie zrobić wszystko żeby przetrwać i chwyci się wszystkiego… A jeżeli wystarczająco dobrze odrobi życiową lekcję, prawdopodobnie zrobi również wszystko żeby choć odrobinę pomóc innym.
Ron widząc w jaki sposób działają
szpitalne
leki, zainspirowany działalnością meksykańskiego lekarza wpada na pomysł założenia kubu. Jego członkostwo gwarantuje zapas (często naturalnych) środków podnoszących odporność czy pomagających i tak już wystarczająco zniszczonym organizmom w codziennym przetrwaniu…
4. Matthew McConaughey.
Co by nie mówić o jego poprzednich rolach, to w tym filmie wykreował postać o której ciężko jest zapomnieć. Zmieniony fizycznie (schudł do roli 17 kilogramów) stał się kimś, kogo na początku nie jesteśmy w stanie polubić. Woodroofowi możemy współczuć, patrzeć z litością na jego stan, ale przez większość seansu nie mogłam się opędzić od myśli: a dobrze mu tak . McConaughey gra obleśnego prostaka, homofoba, którego nic nie jest w stanie powstrzymać przed obrażeniem drugiej osoby. Choroba go oczywiście zmienia, ale na szczęście jest to zmiana wiarygodna…
5.
Jared Leto.
Tak, dokładnie. Ta rola jeszcze bardziej zasługuje na oddzielny podpunkt… Jared grając postać Rayona jest zwyczajnie –
niesamowity.
Całkowicie przeobraża się w pewnego siebie, chwytającego życie takim jakie jest transseksualistę i wraz z McConaughey’im tworzy niezwykle dynamiczny duet.
Mam tylko jedno zastrzeżenie… Czemu Hollywood ostatnio nie produkuje już 90 minutowych flmów, tylko przeciąga je do około 120 minut…? Moim zdaniem
Dallas Buyers Club
nie zaszkodziłoby kilka skrótów fabularnych…
A może to tylko ja i mój problem – staję się ostatnio zbyt niecierpliwa, końcówki filmów mnie nudzą, nużą i mam ochotę uciekać (tak, nawet w tym przypadku).
Ale jakby nie patrzeć, warto przejść się na te dwie godziny (okej, okej… plus reklamy i takie inne…) do kina.
Cieszę się, że ktoś oprócz mnie to zauważył! Ostatnio co sięgam po jakiś film to 120 minut! Zdecydowanie wolę te 90 minutowe ehh…
Lubię Lubię