Nowy film Tomasza Wasilewskiego (nagrodzony srebrnym niedźwiedziem na Berlinale 2016) to pseudonowelowa opowieść o splątanych ze sobą czterech kobietach mieszkających na jednym z budujących lepsze, post-PRLowskie jutro, blokowisk. Każda z nich ma swoje marzenia i pragnienia, które głęboko skrywa pod zachowawczą postawą i posągową miną. Zjednoczone stany miłości to w dużej mierze historia o kobiecej samotności opowiedzianej w jak najbardziej fizyczny sposób.
Agata ( Julia Kijowska ) ma męża, córkę i wypożyczalnię kaset video, ale najchętniej uciekłaby gdzieś daleko. Iza ( Magdalena Cielecka ) to sztywna pani dyrektor, która uwikłała się w romans ze świeżym wdowcem ( Andrzejem Chyrą ). Jej młodsza siostra Marzena ( Marta Nieradkiewcz ) nie boi się ekstrawaganckich kolorów i wzorów, którymi rekompensuje sobie lata rozłąki z pracującym za granicą mężem i marzeniem o karierze modelki. Renata ( Dorota Kolak ) zdaje się, że już wszystko przegrała ale w mimo wszystko zdobywa się próbę zbliżenia się do młodszej sąsiadki.
Każda z tych kobiet jest na swój sposób zdesperowana, samotna i skryta. Zamknięta w swoim małym mieszkanku, obłożona obowiązkami żony i matki oraz pragnąca dorównać jakiemuś nieuchwytnemu ideałowi.
Trzeba przyznać, że każda z osobistych historii bohaterek jest dość zgrabnie spleciona w jedną całość. Po świetnej, statycznej scenie otwierającej Wasilewski spokojnie i cierpliwie pozwala sobie na to aby zajrzeć za zasłony, zapukać do drzwi mieszkań i wejść do łazienek. Ludzką fizyczność obnaża do ekstremum, nie szczędzi widzom nagich ciał i scen niespełnionego seksu, aby na każdym kroku robić ze swoich bohaterek cierpiące, wykorzystywane przez mężczyzn figury.
Wasilewski opowiada nam historię w dość rygorystyczny wizualnie sposób. Podporządkowuje całą scenografię zimnym barwom i minimalizmowi, ale w dość rażący sposób zestawia ze sobą statyczną kamerę z tą, która podąża za bohaterem. Chociaż niezwykle wymownie operuje punktami widzenia jednej sytuacji to jednak zbyt długo każe nam wpatrywać się w plecy bohaterki, która wędruje labiryntem korytarzy. Tak jak świetnie radzi sobie z rytmem inscenizacji planu ogólnego i statycznego kadru, tak kompletnie nieudolnie przeżywa emocje nie pokazując nam twarzy aktora. Momentami trzyma ujęcia zbyt długo, jakby kazał im na siłę wybrzmiewać po raz setny. I po co?
Podobnie jest z konstrukcjami kobiecych historii, które w dość błyskotliwy i niezwykle organiczny sposób przepływają między sobą i uzupełniają się. Wasilewski nie zamyka żadnej z nich, okrutnie pozostawiając w zawieszeniu i nie dając ich bohaterkom nadziei na jakąkolwiek zmianę. Choć bardzo czule portretuje swoje heroiny codzienności, to jednak nieproporcjonalnie prowadzi je do nikąd . Nie zawsze inwestuje w sytuacje dramaturgiczne – zamiast tego skupia się fizyczności ciała, podąża za emocjami i pozwala nam się nasycić kobiecym pragnieniem miłości.
Bo przecież każda z nich chciała tylko kochać.
One thought on “ Zjednoczone stany miłości ”