Recenzenci (albo „recenzenci” czyli inne przypadki podobne do filmowegoKOTA) krzyczą: futurystyczny romans.
Czy aby na pewno taki futurystyczny?
Theodore Twombly (Joaquin Phoenix) zawodowo pisze listy. Kiedy nie pracuje, wraca do pustego domu i gra w gry komputerowe. Czy jest samotny? Ledwie pamięta, że jego życie kiedyś wyglądało inaczej, kiedy jeszcze potrafił porozumieć się ze swoją żoną. Teraz tylko odkłada w czasie podpisanie papierów rozwodowych.
Pewnego dnia kupuje system operacyjny – sztuczną inteligencję. Asystenta, towarzysza, przyjaciela – Samanthę (głos Scarlett Johansson), która towarzyszy mu w prawie każdej minucie jego dnia.
Zakochuje się w niej.
Her to film o samotności. To jest najkrótszy i najlepszy opis dwóch godzin projekcji…
Jedno słowo w którym zawiera się cały wachlarz emocji, wrażeń i problemów.
Miłość do maszyny, a raczej głosu w słuchawce, który nigdy nie dostanie fizycznego ciała to delikatnie mówiąc dziwny temat na film. Jednak Spike Jonze (reżyseria i scenariusz) na tyle wczuł się w temat, aby przedstawić widzom całościową i szczegółową wizję świata tych przedziwnych kochanków…
Jednym z przykładów są listy. Theodore na zamówienie pisze listy. Tak naprawdę nie tylko on, ale i inni którzy pracują w sporej firmie zajmującej się taka usługą. Każdego dnia produkuje on ładnie złożone słowa od serca. Czasem jako mąż, który chce wyznać po raz kolejny miłość do swojej żony, a czasem jako rodzic do dziecka, który chce wyrazić dumę widząc jego osiągnięcia.
Z drugiej jednak strony – jak zwróciła uwagę Amy (Amy Adams), przyjaciółka Theodora – nie ważne jest jak, z kim i co kto o tym sądzi. Ważne jest żeby cieszyć się życiem, bo o tym zapominamy najczęściej.
Jeszcze nie widziałam „Her”, ale jestem ogromnie ciekawa tego filmu, intryguje mnie chyba najbardziej ze wszystkich nominowanych w tym roku.
LubięLubię